HAPPY HOURS - codziennie w godzinach 22:00 do 06:00 z kuponem HAPPYHOURS otrzymasz 10% rabatu - również na produkty w promocji!

Dzisiejsza promocja kończy się za:

Godz.
Min.
Sek.

Czy naprawdę grozi nam rodzenie na SOR-ach? O mitach, demografii i realiach opieki okołoporodowej w Polsce.

Bestsellery

Spis treści

Kolejne „piekło kobiet”? Nie. Prawdziwy kryzys jest gdzie indziej. Analiza położnej projektu Ministerstwa Zdrowia 1846.

Koniec roku 2025 roku przynosi kolejną medialną burzę. W social mediach wrze: „kobiety będą rodzić na SOR-ach”, „rząd likwiduje porodówki”, „poród w poczekalni stanie się normą”. Artykuły z dramatycznymi
tytułami mnożą się jak grzyby po deszczu. Tylko jedno jest zastanawiające: niewiele osób widziało choćby fragment projektu rozporządzenia Ministra Zdrowia z 30.10.2025 r. (MZ 1846). Niewiele osób zadało sobie trud, by w ogóle sprawdzić, o czym projekt mówi.

Zawodowo pracuję na sali porodowej. Codziennie widzę, jak wygląda system od środka – zarówno wtedy, kiedy działa dobrze, jak i wtedy, kiedy balansuje na granicy bezpieczeństwa. I muszę przyznać jedno: to, co dzieje się w mediach, to klasyczna panika informacyjna. Tymczasem prawdziwy kryzys wcale nie zaczyna się od nowego projektu MZ – on trwa od lat, tylko nikt nie chce na niego spojrzeć uczciwie.

Przyjrzyjmy się faktom

Demografia nie kłamie: dzieci się w Polsce po prostu nie rodzą.
Według danych GUS za 2024 rok w Polsce odnotowano ok. 252 tys. urodzeń żywych – to najniższy wynik
w powojennej historii naszego kraju.
Nigdy wcześniej, nawet w czasach kryzysów gospodarczych czy
społecznych, nie rodziło się tak mało dzieci. Do tego współczynnik dzietności, który i tak od lat jest poniżej
poziomu zastępowalności pokoleń, spadł w ostatnich latach w okolice 1,1–1,2. To nie jest spadek
– to zapaść. Od lat mówimy o tym w środowisku medycznym: przy takiej liczbie urodzeń nie da się
utrzymać gęstej sieci porodówek.
Matematyka jest bezlitosna.

Oddziały położnicze na granicy upadku: 400 porodów rocznie to nie kaprys

Według oficjalnych danych i analiz ekspertów, aby oddział położniczo-ginekologiczny był w stanie „zarobić
na swoje istnienie”, powinno się na nim odbyć minimum 400 porodów rocznie.

To nie jest liczba z kosmosu – to jedynie próg minimalnej opłacalności.
A teraz realia: w Polsce funkcjonują oddziały, które przyjmują mniej niż 400 porodów rocznie. Czterysta
porodów to średnio jeden poród dziennie… Przy obecnych statystykach, gdzie prawie połowa porodów
kończy się cięciem cesarskim, oznacza to, że poród naturalny zdarza się tam raz na kilka dni. To
zdecydowanie za mało, aby położna mogła utrzymać potrzebną płynność pracy, refleks kliniczny, stałe
„obycie” z sytuacjami nagłymi.  Położnictwo jest dziedziną dynamiczną – jeśli ktoś uczestniczy w porodzie raz na 48 godzin, nie jest w stanie reagować z taką pewnością i automatyzmem, jaką daje codzienna praktyka. Niska liczba porodów to nie tylko kwestia “opłacalności oddziału”. To przede wszystkim ryzyko utraty kompetencji tak rzadko wykorzystywanych w praktyce sytuacyjnej, jak nagły krwotok, dystocja barkowa czy konieczność przejęcia szybkiej decyzji bez obecności lekarza. Dlatego minimalny próg 400 porodów należy traktować nie jako gwarancję jakości, ale absolutne minimum logistyczne, które i tak nie rozwiązuje problemu zbyt małego doświadczenia personelu.

Dla średnio 1 porodu dziennie trzeba zatrudnić (na każdą zmianę!):

  • położne sali porodowej,
  • lekarza położnika,
  • neonatologa,
  • anestezjologa,
  • pielęgniarkę anestezjologiczną,
  • pielęgniarkę instrumentariuszkę,
  • położną/pielęgniarkę asystującą przy cesarskim cięciu,
  • obsadę oddziałów noworodkowego i położniczego.

Do tego dochodzą koszty: amortyzacja sprzętu, generatory, materiały jednorazowe, catering, sprzątanie,
podatki, media. Utrzymanie oddziału, na którym rodzi się jedno dziecko co kilka dni, to koszt rzędu
milionów rocznie.

Sedno problemu

Prawdziwy problem nie polega na tym, że te oddziały się zamykają. Problem polega na tym, że one nadal działają. To zdanie zabrzmi brutalnie, ale ktoś musi je w końcu wypowiedzieć. 

Oddział, który przyjmuje 100 porodów rocznie, nie jest w stanie:
• zapewnić wystarczającego doświadczenia personelu,
• zagwarantować ciągłej obsady specjalistów,
• zapewnić bezpieczeństwa na miarę współczesnej opieki.
Wyobraź sobie: jedna położna na dyżurze. Na jej barkach: oddział położniczy, noworodkowy, pacjentki po
cięciu cesarskim, kobieta rodząca, noworodek z hipoglikemią.
To nie jest logistyka. To jest zagrożenie. A media zamiast o tym krzyczeć, karmią ludzi clickbaitem o
„rodzeniu na SOR-ach”.

Co naprawdę zakłada projekt MZ 1846?

Musimy też jasno powiedzieć: cała idea projektu nie polega na zamykaniu oddziałów, tylko na zapewnieniu kobiecie możliwości dotarcia do bezpiecznej porodówki w ciągu około 30 minut. Po to są standardy transportu, po to obecność położnej w ambulansie, żeby kobieta nie została sama w sytuacji nagłej i żeby trafiła tam, gdzie rzeczywiście istnieją warunki do prowadzenia porodu i reagowania na powikłania.
Trzymanie się mrzonki, że co 20 kilometrów powinna działać nowa porodówka, jest kompletnym
oderwaniem od realiów demograficznych i geograficznych.
W Polsce są regiony, w których w promieniu
kilku kilometrów funkcjonują trzy szpitale obok siebie, i są miejsca, gdzie populacja jest tak rozproszona, że
nawet 150 porodów rocznie to marzenie. Dlatego kluczowe nie jest „ile oddziałów mamy”, ale czy kobieta
ma zapewniony szybki, bezpieczny transport i fachową opiekę położnej do czasu dotarcia do odpowiedniego ośrodka.

Wyjaśnijmy sprawę:

  • Projekt nie zakłada rodzenia na SOR.
  • Projekt nie nakazuje rodzenia na izbach przyjęć.
  • Projekt nie zamyka porodówek.

A co zakłada?

  • Wprowadzenie położnych do miejsc, gdzie porodówki przestały lub wkrótce przestaną istnieć.
  • Położna ma być dostępna dla kobiet, które mieszkają ponad 25 km od najbliższego oddziału położniczego.
  • Położna ma towarzyszyć kobiecie w ambulansie w sytuacji nagłego porodu.
  • Położna ma być pierwszą osobą, która zabezpieczy poród fizjologiczny lub zagrożony do czasu dotarcia do szpitala.

I jest to zgodne z wiedzą medyczną, standardami opieki okołoporodowej i kompetencjami zawodowymi położnych.
Położna to zawód samodzielny. Mamy pełne kompetencje, także w sytuacjach nagłych.

W mediach pojawia się absurdalna narracja: „ale jak to, położna ma przyjąć poród?”.
Otóż tak – to, że położna ma obowiązek i uprawnienia ratować życie matki i dziecka.

Kompetencje położnych w Polsce

Położne potrafią samodzielnie:

  • przyjąć poród fizjologiczny,
  • przeprowadzić resuscytację noworodka i matki,
  • zabezpieczyć krwotok,
  • prowadzić poród miednicowy,
  • prowadzić poród bliźniaczy,
  • reagować przy dystocji barkowej.

Do tego jesteśmy szkolone. Jeżeli lekarz jest nieobecny musimy realizować wszystkie procedury niezbędne
do uratowania życia matki i dziecka. Na tym polega nasza praca.

A gdzie byli wszyscy ci oburzeni rok temu, kiedy rodzące kobiety trafiały do karetek, bo porodówka w ich
mieście już się zamknęła?

Tak wygląda rzeczywistość: oddziały położnicze zamykają się od lat.
I jakoś wtedy nie widziałam żadnej ogólnopolskiej paniki w mediach.
Nikt nie pytał: „Co z bezpieczeństwem tych kobiet?”; „Kto przyjmie poród w karetce?”; „Czy personel jest
przygotowany?”
A ratownicy, choć mają w kompetencjach przyjmowanie porodów, często przyjmują ich kilka w ciągu całej
kariery.
Położna natomiast przyjmuje porody codziennie – wtedy, kiedy oddział ma odpowiednią liczbę porodów,
by móc nadążyć z praktyką.

Projekt MZ 1846 nie jest piekłem kobiet. Jest próbą ratowania systemu, który demografia właśnie rozkłada na łopatki. 

To niepojęte, że gdy Ministerstwo Zdrowia proponuje:

  • wsparcie położnej,
  • opiekę w miejscach odciętych od porodówek,
  • mechanizm zabezpieczający kobiety, które mieszkają daleko od szpitala,

…to nagłówki krzyczą:
„Kobiety będą rodzić na SOR-ach!”.
Nie.
Kobiety będą pod opieką kompetentnej położnej.
A to jest różnica zasadnicza.
Mamy obowiązek mówić prawdę, bo brak wiedzy kosztuje zdrowie i życie

Nie zgadzam się

Nie ma mojej zgody na:

  • straszenie kobiet,
  • wprowadzanie ich w panikę,
  • manipulowanie informacjami,
  • wykorzystywanie ich lęków do generowania klików.

Chcemy bezpieczeństwa rodzących? Zacznijmy od rzetelnej debaty. Od przeczytania projektu, zamiast tylko krzyczeć, że „dzieje się apokalipsa”.

Polska stoi w obliczu demograficznej katastrofy. Porodówki nie zamykają się dlatego, że minister podpisał
nowe rozporządzenie. Zamykają się dlatego, że nie ma komu rodzić i nie ma za co utrzymać ogromnej
infrastruktury dla 8 porodów miesięcznie.

Projekt MZ 1846 nie jest atakiem na kobiety. Jest próbą uporządkowania chaosu, który trwa od dawna.
Jest też uznaniem roli położnej jako samodzielnego zawodu medycznego i realnego wsparcia kobiet tam, gdzie system już się sypie.
Zachęcam każdą kobietę – każdą matkę, położną, lekarza, dziennikarza, by przeczytać projekt samodzielnie. Bez filtrów. Bez manipulacji.
Wyciągnijmy wnioski oparte na faktach, nie na strachu.

Artykuł został napisany przez położną, właścicielkę Zaufaj Położnej – Annę Bulczak

może Cię również zainteresować

Black Week trwa!

Promocje do 80%!

Codziennie inna promocja. Sprawdź co dzisiaj w promocji.

pielegnacka skory w ciazy

Happy Hours! Tylko w godz. 22:00-6:00
Kupon łączy się z innymi promocjami!

-10% z kuponem HAPPYHOURS